wołanie Ani
Tak,
mam taką. Nawet bardzo kosztowną. Na usprawiedliwienie dodam, że
wyjątkowo kocio-pożyteczną. Oczywiście kociarę-karmicielkę. I
gdyby było odrobinę, ciuteńkę więcej takich osób, życie i
kotów, i nasze byłoby znacznie łatwiejsze. Piszę trochę
w nerwach i emocjach, ale mam nadzieję, że zrozumiecie i
wybaczycie.
Ad
rem.
(dobrze czytacie, niedziela szósta
rano) z p.Wiolą. Pani Łucja ma dobre 75 lat, waży może ze 45kg,
dzielnie targa klatki puste i z kotami - puste ważą ze 3kg,
z kotami o kota więcej - do miejsc łapania i do lecznic, nie
skarży się, nie narzeka. Czasem tylko poprosi o pomoc, a za każdą
drobnostkę jest bardzo wdzięczna. Jednym słowem - osoba, której
bardzo warto pomagać. No więc niedziela, i tak muszę wstać do
pracy, może niekoniecznie tak świtem, ale niech tam. Podrzucę Jąi klatki, choć w jedną stronę będzie miała trochę wygodniej.
No
więc niedziela, 6 rano, jedziemy. Kieruję się na Pojezierską, bo
tam P.Łucja wraz z Agnieszką i karmicielką p.Wiolą ostatnio
łapały, myślałam, że ciąg dalszy. Otóż nie, jedziemy na
Ossowskiego / Lorentza / Wapienną, bo tam p.Wiola mieszka, i tam
jest stado kotów.
Dojeżdżamy,
jest dokładnie wyznaczona 6.20, kotów nie widać, to znaczy jest
jeden czarny,
widzimy jakieś budki pod choinką, ale śladów
stołówki brak. P.Łucja dzwoni do p.Wioli, ta biegnie do mieszkania
karmicielki, karmicielka zaraz będzie.
Faktycznie,
jest po kilkunastu minutach. Pojawiają się koty, nie wiem ile -
na pewno bura, jeszcze jeden czarny, dwa pingwiny - jeden z białą
kropką na nosie, chyba dwa z białą buzią, kocur z czarny nosem,
coś zdecydowanie białego z niebieską czapeczką i ogonkiem.
Dokładnie
nie rejestruję, bo słyszę
karmicielkę - dwa mioty w piwnicy,
karmiących nie łapać, a w ogóle to nic nie da, one są za mądre,
maluszków szukać nie będzie, łapać nie pomoże, bo nie ma czasu
(emerytka), wozić do lecznicy nie będzie, bo nie ma czasu (mąż
taksówkarz). Jedna kotka (bura) stąd i jedna spod sąsiedniego
bloku wysterylizowane, bo w zeszłym roku ktoś przyjechał i łapał,
ale potem się nie pokazał więcej (czemu mnie to nie dziwi?), koty
karmi kilka osób, między innymi pan pracujący w UMŁ, miał
załatwić sterylizację. Czemu do tego UMŁ nie zadzwoniła, czemu
nie weszła do lecznicy obok, znanej z pomocy zwierzakom, mają
klatki łapki, można pożyczyć, mogą dać jakieś pomocne
telefony, można było zadziałać wcześniej - zanim porodziły
się kociaki.. A dlaczego ONA ma dzwonić i łapać, w końcu tu
wkoło tyle ludzi karmi, nie może KTOŚ INNY?
Odchodzę,
wolę obserwować koty,
P.Łucji zostawiam konwersację z
karmicielką, pojawia się mąż-karmiciel. Zainteresowanie klatkami
jest duże, powiedziałabym że nawet bardzo duże, mimo to słyszę
powątpiewanie w skuteczność naszych działań i kilka
dobrych rad. Klatka zamyka, się w klatce kotka - podobno karmiąca,
idę ją przełożyć do kontenera, co pani robi, przecież ucieknie.
No nie uciekła, ale i tak nic więcej się nie złapie, one za
mądre. Nie zrobiłam nawet zdjęcia tej kotce, pstryknę wieczorem,
będę ją odwozić po sterylce bocznym cięciem - bo karmi.
Kotka
w kontenerze już w samochodzie, odwracam się i widzę dwa koty
pakujące się do klatki. Niedobrze, pierwszy naciśnie zapadkę,
drzwiczki spadając oprą się drugiemu na grzbiecie, oba zdążą
uciec…
Ale
nie, jakby w celu udowodnienia skuteczności klatki, kotki tak
ładnie lokują się w klatce, że mamy je oba.
Przepraszam za jakość zdjęć, ale warunki były mało
sprzyjające….
Czekamy
dalej - jest jeszcze miejscówka w jednej klatce, Może kolejny
dublecik? Karmicielka znużona czekaniem, przecież mówiła, że się
nie połapią, na wszelki wypadek milczę (niestety w takich
sytuacjach gębę miewam niewyparzoną), P.Łucja delikatnie
sugeruje, by się męczyła i poszła do domu, może wtedy jakiś kot
jeszcze skusi się na przynętę w klatce, bo na razie to czekają w
nadziei na posiłek.
Poszła.
Za nią trzy kocury. Weszła w żywopłot przy sąsiednim bloku, koty
za nią. Po chwili P.Łucja poszła sprawdzić, czy nie postawiła
tam karmy. Jak myślicie?
Trudno,
poczekamy jeszcze trochę, może.. Do otwarcia lecznicy trochę czasu
mamy…. Zwłaszcza że jedno czarne coś zostało z nami.
Posiedziało chwilę przy klatce, po czym udało się na
kupę
skoszonej trawy, ułożyło się tam i zastygło w bezruchu.
Klatką
zainteresowały się sroki. Na szczęście nie złapał się żadna,
miałabym kolejny kurs po mokrej trawie w już i tak mokrych
butach...
A
koty? Wróciły. Dwa obserwowały nas z bezpiecznej odległości,
jeden pucował się też dość daleko, a kolejne dwa przekazały nam
mało pochlebne komunikaty….
Nadzieja
umiera ostatnia, a czarne trwało a kupie trawy. Przestawiłyśmy
klatkę,, czekałyśmy - nie drgnęło. Nie wiem, czy nie chore, bo
nie zainteresowało się też rzucanymi pod nas kawałkami mięska i
kiełbaski…
Przemoczone
od strony nóg i nieco zmarznięte zrezygnowałyśmy z zapełniania
ostatniej klatko-miejscówki. Ruszyłyśmy z powrotem.
W
osiedlowej uliczce przy drugim szczycie bloku coś mi mignęło.
Zatrzymałam się,
cofnęłam. Pingwin i coś biało-niebieskie.
Miałyśmy jeszcze kawałek makreli. Pingwin zwiał, biało-niebieskie
makrelkę delikatnie wyjadło nie zamykając klatki, i czekało
w pobliżu. Dołożyłam, obeszło klatkę wkoło, weszło,
zamknęło.
Cztery
złapane, zawiezione do lecznicy (zdjęcie kotki uzupełnię).
Niestety na płatne sterylki - lecznice talonowe w niedziele nie
przyjmują, przechować nie ma gdzie, szczególnie że karmiąca musi
jak najprędzej wrócić do kociąt.
Rachunek
- wersja optymistyczna - kotka + 3 kocury = 300zł
Wersja
pesymistyczna - 3 kotki + kocur = 420zł.
I
po to właśnie to piszę - by prosić Was o pomoc w sfinansowaniu
zabiegów. Nie mamy już kasy…..
Jutro,
o ile nie będzie padać, jedziemy tam z P.Łucją na 5-tą rano,
zdążyć przed karmicielką.
Wartoby coś połapać, zanim te
dzisiejsze wrócą - mniejszy tłok przy klatkach, no i nie
ostrzegą się, bo one naprawdę to robią, mądre są.
I
jutrzejsze „łupy” będzie P.Łucja targać tramwajem do centrum
do lecznicy talonowej, ja z pracy nie ucieknę, nie dam rady…..
Konto
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja
For Animals Oddział Łódź
Z
dopiskiem - ul.Ossowskiego.
Zdjęcie
kotki dołożę, informować na bieżąco (w miarę dostępu do netu)
będę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz