poniedziałek, 19 maja 2014

Kosztowna znajomość - Cz II

Późny wieczór, wróciłam od domu….
Zabrałam z lecznicy poranny połów, wykastrowany, pól na pół. Finansowo - 360zł…..
Dwie kotki karmiące, biała malutkie maluszki, czarna już odkarmiła, czyli trzeba szukać kociaków tych starszych zaraz, tych młodszych zaraz potem….
Jak? Z kim?
W każdym razie w tej chwili mam w samochodzie trzy kontenery z
czterema kotami, do wypuszczenia
jutro o świcie. W samochodzie, bo lecznica od 10tej, ja w pracy, do mieszkania wziąć nie mogę, obudziłabym się jutro w zatopiona protestami moich kotów, P.Łucji nie poproszę o targanie czterech kotów komunikacją miejską, wystarczą jej te, które ew złapiemy jutro.
Żal mi tego biało-niebieskiego, brudny, chudy, pewnie nieszczególnie sobie radzi… wsadzę jutro łapę do kontenera, jak mi nie odgryzie - może
poszukam mu tymczasu?
Poniedziałek, 5 rano, jesteśmy na posterunku, stawiamy trzy łapki. Cicho, spokojnie, kotów nie widać. Widać pana zamiatającego pod blokiem - pytamy go o koty, nic nie wie, kota w życiu nie widział. Robimy obchód, może same coś wypatrzymy? Kocia budka pod choinką, pusta, może koty korzystają z niej zimą. Wylot wentylacyjny schronu, wokół kocie miseczki z resztkami jedzenia, i jest, pierwszy kot. Nie wygląda na
głodnego, nie interesuje się zawartością miseczek. Na wczorajsze miejsce karmienia nie spieszy się, pewnie jeszcze za wcześnie.
Wracamy do samochodu, zimno, spać się chce - pobudka była o 4tej rano….. Jest kolejny kot - biało-czarny. Posiedział, pomyślał, przeszedł na drugą stronę ulicy i  zasiadł w krzakach.
Czekamy, on też. Posiedział chwilę na krawędzi trawnika, potem schował się w żywopłocie - błysnęła nadzieją, że może pójdzie go klatek? Nie - gdzieś zniknął. Czyżbyśmy miały wracać z niczym?
Przyszedł czarny - ten który wczoraj grzał się na kupie siana. Nie wygląda dobrze, futerko zrudziałe, porusza się bardzo powoli, jakby z trudem, apatyczny, nie zainteresowany jedzeniem, nawet w kierunku klatek nie powęszył - a było i mięsko, i 
 aromatyczna makrela, i saszetka, i kropelka waleriany. Posiedział chwilę, powoli odszedł.
Pokręciła się burasia - nacięte uszko, okrąglutka, ciekawska, w dobrej formie - nie musi karmić kociaków, ma czas dla siebie. Złapała się, wypuściłam - już wysterylizowana.
Zaczął się poranny ruch, powoli opuszczała nas nadzieja na złapanie czegokolwiek oprócz srok, które coraz bardziej
interesowały się klatką. W końcu przyszedł czarny ze strzałka na nosie, wlazł do klatki, wyjadł trochę i poszedł.
Pojawili się karmiciele - jakoś mniej sceptycznie niż wczoraj nastawieni do naszych działań, przybiegły trzy koty, jest szansa, że jednak nie wrócimy z pustymi rękami. Pytają, które koty wczoraj złapaliśmy - mówimy, że karmiące białą i czarną, że białaska z ciemną czapeczką i ogonkiem - nie bardzo wiedzą, który to. Przy bloku obok są dwie kotki-whiskaski, ale ich nikt nie złapie, takie sprytne, że ho-ho-ho!
Mówimy im o czarnym wyglądającym na chorego, nie ma tu takiego kota, wszystkie są zdrowe, ten na pewno jest obcy. Był wczoraj, kręcił się obok klatki, potem długo leżał na kupie siana, przyszedł dziś - obcy? Na pewno, nasze koty są zdrowe. Jakiś przechodzień wtrąca się naszej rozmowy, mówiąc, że przy wylocie ze schronu widział wczoraj malutkie kocięta, trzy. Pytamy karmicieli, czy mogliby spróbować je złapać - nie. A może mogliby któregoś wieczora podejść i zabrać jedzenie, podjechałybyśmy rano, może głodne dałby się zgarnąć. Niestety nie, wstają wcześnie, chodzą spać też wcześnie, wieczorami nie wychodzą z domu. Może jednak, choć raz, kociaki miałyby szanse na domy. Nie, oni mają przecież ponad 60 lat!!


W międzyczasie złapał się potężny kocu z czarnym nosem - wszedł do klatki prawie nie zatrzymując się, zanim dobiegłam - szarpną się w niej kilka razy, wyrwał drzwiczki i  uciekł…. Bandyta.
Miałam jeszcze nadzieję, ze do drugiej klatki znów się wepchnie dublecik, koty były na dobrej drodze - ale coś je spłoszyło, pingwinek prysnął, na szczęście drugie - wg karmicieli kotka
karmiąca - nie zdążyło. Oby to nie był karmiąca, bo to już trzecia w  tym miejscu!!!
Wróciłyśmy o 7mej. P.Łucja z pomocą Wiesi zawiozły kota? kotkę? co lecznicy talonowej. A ja ledwo siedzę, podpieram się nosem, marzę o poduszce.
I zastanawiam się, jak i kiedy zgarnąć te kociaki…..
Biało-niebieski ręki mi nie odgryzł, szukam mu tymczasu z leczeniem - chlupocze mu w nosie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz